VII Zjazd w Przechlewie 15-17.09.2006r.

15.09.2006 piątek

Zaopatrzeni w modre koszulki i czapki z herbem Zmudów jedziemy na VII Zjazd Rodziny Trzebiatowskich, do Przechlewa (koło Człuchowa). Na samochodzie powiewają wstążki w kolorach Zmudów (modre) i Jutrzenków (żółte).

Jedziemy tam, gdzie przed 10 laty byliśmy na bardzo udanych wczasach agroturystycznych u Państwa Brygidy i Tadeusza Dorszyńskich. Ona z domu Zmuda Trzebiatowska, co się okazało przez przypadek. Wracaliśmy wówczas z wycieczki, wjazd na podwórko był wówczas zastawiony samochodami, wiec poprosiliśmy o umożliwienie wjazdu.

Wtedy starszy pan zapytał mnie: „do Doroszyńskich czy Trzebiatowskich” Sprawę wyjaśnili nasi gospodarze mówiąc wprost „W Przechlewie co drugi to Trzebiatowski” Słaliśmy więc potem do rodziny kartki z Przechlewa dopisując „tu jest zagłębie Trzebiatowskich”. Gdy w 2003 roku za pośrednictwem Internetu dowiedziałam się o istnieniu Wielkiej Rodziny Trzebiatowskich nawiązałam kontakt z sekretarzem Rady Rodziny Zdzisławem Zmuda Trzebiatowskim od którego dostałam zaproszenie na III Zjazd Rodzin w Ustce. Rozesłałam to zaproszenie po wszystkich Trzebiatowskich, w tym także do naszych miłych gospodarzy z Przechlewa. Niestety w Ustce się nie spotkaliśmy, a w ubiegłym roku z kolei my nie pojechaliśmy na zjazd.

Z programu IV zjazdu wynika, ze w niedziele przewidziane jest spotkanie integracyjne ( w Przechlewku –„u dzików”) wiec jest szansa ze spotkamy się z nimi na starym miejscu naszego wczasowania.

Najważniejsze jednak że jest szansa, aby po wielu latach w jednym miejscu i czasie zebrała się wreszcie nasza najbliższa rodzina tj. wszystkie córki Heleny i Benedykta Zmuda von Trzebiatowskiego.

My z mężem oraz moja siostra Genowefa Sadowska ze Świdnicy jedziemy na zjazd po raz drugi, pierwszy raz byliśmy w 2004 roku w Ustce. Moja siostra z Gdyni, Grazyna Laudańska z Mężem Mieczysławem będą już na spotkaniu rodzin po raz trzeci. Tym razem po raz pierwszy przyjedzie uch córka Monika Samp z mężem Radosławem oraz dwójka wnucząt – Aleksandra i Maksymilian.

Podróż mija bardzo szybko i w bardzo miłej atmosferze

Nie wiadomo kiedy przejechaliśmy 450 km i już nas wita wielki balon z napisem „IV Zjazd Rodzin Trzebiatowskich” umieszczony przed Ośrodkiem Sportu i Rekreacji w Przechlewie. Zaraz za bramą stał komitet powitalny złożony z Laudańskich, Sampów i Benity.

Łez wzruszenia nikt nie ukrywał. Po tylu latach Trzebiatowskie wszystkie razem. I to przybyłe nie z okazji pogrzebu , tylko w tak radosnej sprawie.

Zaraz też przyszły refleksje: jaka wielka szkoda że nasi zmarli bracia Tadeusz i Mariusz nie doczekali tej chwili. Nie mówiąc o tym jak dumni byliby nasi rodzice, gdyby mogli chociaż wiedzieć, ze tu jesteśmy. Wspomnienia o naszych zmarłych bliskich towarzyszyły niemal wszystkim rozmowom przez cały czas zjazdu.

Pogoda była wręcz wymarzona. Wieczorem mogliśmy wiec pod wiata nad jeziorem obejrzeć prezentacje badań genealogicznych oraz filmy z poprzednich spotkań Trzebiatowskich. Potem długo w noc śpiewaliśmy przy ognisku a Wiesiek Jutrzenka z Tczewa raczył nas eliksirem własnej produkcji czyli nalewką na miodzie z własnej pasieki. Wieczorem dojechał nasz siedemdziesięcioletni kuzyn Zygmunt von Trzebiatowski z Warszawy. Mimo wieku i poruszania się na dwóch kulach sam przyjechał samochodem i na zabawę przy ognisku, niestety już mu sił zabrakło.

Przy ognisku zdarzyła się zabawna historia. Zwykle zadajemy sobie pytanie „skąd jesteś?” bo , że Trzebiatowska/wski to wiadomo. Miły młody człowiek grający przy ognisku na gitarze na to pytanie odpowiedział ze jest z Przechlewa, wiec spytałam czy zna może Doroszyńskich. Spojrzał na mnie rozbawiony i mówi, ze Brygida Doroszyńska jest jego siostrą a on sam okazał się wójtem Przechlewa Andrzejem Zmuda Trzebiatowskim jak się potem okazało organizatorem wszelkich atrakcji jakie nas czekały na tym zjeździe. Przy tej okazji poznałam również jego sympatyczną żonę Ewę. Tam też poznałam Romana Trzebiatowskiego z Bremy, z którym swego czasu prowadziłam intensywną zawodową korespondencje. Z nadmiaru wrażeń trudno było zasnąć.

16.września 2006 sobota

Mimo krótkiego snu wesoły i odniosły nastrój nas nie opuszczał. Po rodzinnym śniadaniu pieszo i samochodami ruszyliśmy do dość odległego centrum Przechlewa, gdzie w zabytkowym kościele pw św. Anny o godzinie 11 Paweł Jutrzenka Trzebiatowski dokonał oficjalnego otwarcia zjazdu. Było również przywitanie w języku kaszubskim. Zaraz po tym rozpoczęła się uroczysta msza Św. Jednym z 4 celebrantów był Ksiądz Sławomir Zmuda Trzebiatowski. Wzruszającym momentem było wspólne odśpiewanie hymnu kaszubskiego. W niejednym oku zakręciła się łza, gdy z 200 gardeł, chociaż nie do końca czysto po kaszubsku, rozległ się refren:

Nigde do zgube,
Nie przyńdą Kaszube
Marsz, marsz, marsz, za wrodżiem
Me trzymóme z Bodżiem….

Podczas mszy trwała zbiórka pieniędzy na remont kościoła Św. Anny zaś bezpośrednio po Mszy Św. członkowie Rady rodziny wspólnie z wójtem Przechlewa w imieniu wszystkich Trzebiatowskich wręczyli księdzu dziekanowi Januszowi Dzierzbie puszkę do komunikatów z wygrawerowanym napisem, ze darczyńcami są Trzebiatowscy.

Także w tym kościele po mszy odbyły się dwie bardzo ciekawe prelekcje. Stanisław Janke wygłosił wykład o literaturze kaszubskiej zaś Przemysław Pragert wykład o herbach szlachty kaszubskiej i historii kaszubskich rodzin.

Pod kościołem na wysokim wysięgniku zamontowanych przez strażaków z Przechlewa stanął Wiesław Jutrzenka obwieszony aparatami fotograficznymi aby uwiecznić całą gromadę Trzebiatowskich

Po przybyciu na ośrodek nad jeziorem najpierw były perfekcyjne prowadzone gry, zabawy i konkursy dla dzieci i młodzieży, potem występ zespołu kaszubskiego i nauka Abecadła kaszubskiego. Konkurs wiedzy o Trzebiatowskich w którym brały udział trzy osobowe rodziny Zmudów i Jutrzenków zakończył się remisem i wszyscy uczestnicy otrzymali nagrodę kubki z kaszubskim abecadłem. Mecz piłki nożnej Jutrzenka kontra Zmuda zakończył się wygraną dla Jutrzenków, zaś wynik meczu nadal zostaje dyskusyjny. Zmuda twierdzą że było 4:3 a Jutrzenki że 5:3 najważniejsze jednak że wygrali Trzebiatowscy.

Loteria Trzebiatowskich oferowała wszystkie losy wygrane po 2, 5 i 10 zł Wygrałam bajkę „O krasnoludkach i sierotce Marysi”

Poza tym było stoisko wydawnictwa B i T należących do Beaty i Tomasza Zmuda Trzebiatowskich m.in. z wszystkimi częściami książek o Trzebiatowskich wiec dokupiliśmy ostatnią szóstą część.

Miałam teraz przyjemność prowadzić licytacje 2 nalewek miodowych Wiesława Jutrzenki, oraz szampana ufundowanego przez firmę „Jantar” należącą oczywiście do Trzebiatowskiego, a także – dodam nieskromnie – wina „zjazdowego” produkcji „Winiarni OLHAJA” czyli mojego męża. Co to znaczy ładne opakowanie! Nalewka w pięknej ręcznie malowanej butelce została zakupiona za 126 zł przy cenie wywoławczej 26 zł, a druga butelka skromniej zdobiona z identyczną nalewką o tej samej pojemności za ponad 68 zł. Nasze wino z ceny wywoławczej 16 zł poszło za 60 zł a szampan za 20 zł. Wszystkie te pieniądze przeznaczono na działalność związana ze zjazdem.

Można było zjeść grochówkę z kuchni polowej, mięso i kiełbasę z grilla, a także napić się piwa. Ognisko płynęło, organizatorzy zapewnili muzykę i zabawa taneczna trwała do późnej nocy.

17 września 2006 niedziela

Na spotkanie podsumowujące pod wiatą o 11 przyszło już znacznie mniej osób, bo wielu z nas musiało wracać do odległych miejsc zamieszkania. Uczestnicy spotkania przedstawili siebie i swoje rodziny, dzięki czemu dowiedzieliśmy się ze np. Trzebiatowscy są nawet w Norwegii. Ktoś nawet żartem powiedział, że małe , samodzielne państewko Trzebiatowskich mogło by nieźle funkcjonować, bo mamy w rodzinie przedstawicieli wszystkich zawodów, a nawet zdrowo myślących polityków. W czasie przedstawienia rodzin Zdzisław Zmuda Trzebiatowski jako naczelny genealog rodziny, na gorąco wskazywał jakie koligacje łączą poszczególne rody i komu do kogo najbliżej.

Po mszy niedzielnej odbyło się składanie kwiatów na cmentarzu w Przechlewie na grobach Edmunda, Michała i Pawła Trzebiatowskich.

Wolne południe nasza rodzinka spędziła na grzybobraniu dzięki czemu siostry zrobiły mi na zimę zapasu grzybów zarówno suszonych jak i solonych w słoikach.

Już księżyc mocno świecił a my zebrani przy ognisku śpiewaliśmy wszystkie zapamiętane pieśni i piosenki. Mój mąż uczył się niestety bez efektu języka kaszubskiego od Zygmunta Zmuda Trzebiatowskiego z Chojnic, który równie biegle rozmawiał po kaszubsku co i polsku.

18 września 2006 poniedziałek.

Oficjalna część zjazdu skończyła się właśnie wczoraj na podsumowaniu. Dzisiaj i jutro w lanie są wyłącznie zajęcia rekreacyjne, z czego najważniejszy jest spływ kajakowy rzeką Brdą. Płynęło siedem par nasza rodzina była prezentowana przez siostrę Mirę i szwagra Mietka oraz mnie i męża. Organizacja spływu była perfekcyjna, trasa wyjątkowo malownicza. Zawieziono nas busem do Starej Brdy, skąd dopłynęliśmy ( z przerwą na posiłek przy ognisku) do miejsca gdzie stoi obelisk upamiętniający Jana Pawła II, który niegdyś też płynął ta trasą. Cisza, piękno przyrody rekompensowały liczne przeszkody ,które trzeba było pokonywać.

Tuż przed końcem wydarzyła nam się z mężem wywrotka do zimnej wody na dość głębokim odcinku. Przed wyruszeniem w trasę wójt prowadzący ten spływ przypominał że jesteśmy w strefie ciszy i czystych ekologicznie terenów wiec oczywiście żadnych papierów, butelek po sobie nie zostawiać. Mój posłuszny rozkazom mąż po wywrotce rzucił się najpierw do ratowania reklamówki z pustymi plastykowymi butelkami, dzięki czemu wszystko łącznie z aparatem fotograficznym i zapasową odzieżą wylądowało w nurcie rzeki. Nie wspomnę o trudzie wyciągnięcia kajaka pełnego wody na brzeg. Wszystko to w mokrym dresie. W takim tez stanie zostaliśmy powitani przez tych, którzy do mety dobrnęli w stanie suchym. Wątpliwym pocieszeniem było to, ze inni tez mieli taka przygodę. W mokrych rzeczach bohatersko podróżowaliśmy dalej oglądając liczne inwestycje Przechlewa zainicjowane i prowadzone pod nadzorem wójta Przechlewa. Wieczór upłynął na grach i zabawach domowych no i na rozgrzewaniu zziębniętych „topielców” za pomocą znanych środków.

19 września 2006

Już o 9 wyruszyliśmy na drugą cześć spływu. Tym razem płynęliśmy spod obelisku Jana Pawła II przez Folbryk w rezerwacie Przytoń, gdzie mięliśmy postój przy ognisku, do mety w pobliżu dopływu Ruda. Dzisiaj płynęło aż 9 par, a naszego szwagra Mietka zastąpiła jego żona Grażyna płynąca w parze z Mirą. Tym razem trasa była krótsza, ale znacznie trudniejsza niż wczoraj. Niemal wciąż trzeba było przeciskać się pod pniami leżącym w poprzez rzeki względnie przeprowadzać kajak ponad nimi. Mijaliśmy wiele miejsc, gdzie były ślady bytowania bobrów. Na pamiątkę zabrałam nawet mały kijek dokładnie oczyszczony z kory przez bobrze ząbki. Tuż przed końcem spływu napotkaliśmy liczną łabędzia rodzinę. Brda płynie wieloma zakolami i czasem ma się wrażenie, że płynie się w odwrotną stronę, gdy za zakrętem widać inny kajak.

Na ostatecznym pożegnaniu przy ognisku nad jeziorem zebrała się nas już zupełna garstka. Niemal wszyscy byli spakowani i gotowi do odjazdu. Wieczorem opuściła nas Grażyna z rodzinką i Banita. Nazajutrz wczesnym rankiem jako ostatni opuszczaliśmy zjazd my z mężem, Gienia i Mira. Przed nami prawie 500 km drogi.

Spisała Halina Olszowska z domu Zmuda Trzebiatowska.